środa, 18 lipca 2012

jeansy

Mam marzenie...
chciałabym sobie kupić jakieś fajne jeansy i wyglądać w nich jak milion dolców!

Niestety.. przykra rzeczywistość wygląda tak:


(chociaż czasem myślę że to nie moje boczki to jednak prawdy nie da się ukryć:)


A tak chciałabym żeby rzeczywistość wyglądała:






 No więc:
NOWA PUPA = NOWE JEANSY!
(w innym wypadku nie będzie nagrody!)

poniedziałek, 16 lipca 2012

come back

Witam ponownie :)
Chwilkę mnie nie było, przystosowywałałam się do nowego miejsca, zapomniałam o dyscyplinie i ćwiczeniach, skupiłam się na pracy i imprezach...
Czas jednak dać sobie na wstrzymanie bo dzięki temu wcale lepiej się nie czułam... a wręcz przeciwnie. W ciagu tego czasu moim największym ćwiczeniem były dwa spacery z psem, które dały mi tyle radości, że aż trudno uwierzyć, że ruch może wyzwalać tyle energii i pozytywnych uczuć! :)

Dość ględzenia..
Zakupiłam SHAPE z nową płytą Ewy i ruszam!

Jakie założenia?:
- jeść zdrowo (ani za mało ani za dużo)
- nie jeść po 20.00 (tutaj czas inaczej się rządzi, a ja cały dzień siedzę w pracy więc po 20.00)
- 3 razy w tygodniu Ewa
- 3 razy w tygodniu bieganie interwałowe z psem (pożyczonym, ale zakochałam się)
- nie pić alkoholu? WCALE!

Na razie nie dorobiłam się tutaj wagi. Jedyne co posiadam to metr. Nim będę się sugerować i najważniejsze - samopoczuciem!

Czuję, że tym razem się nie poddam! Konsekwencja! Cel!

czwartek, 21 czerwca 2012

Jeszcze żyję - pauza nadal

Krótkie informacje...
Źle się nie czuję, ale jeszcze chwila jak wróce do rytmu :)
Obrona na 5! :)
Dziś wyjeżdżam...

Dziękuję za miłe komentarze, to na prawdę jest pomocne :)

wtorek, 12 czerwca 2012

pauza

Dawno mnie nie było, trochę się obecnie u mnie dzieje. Obrona pracy, czeka mnie wyjazd do pracy, załatwianie, załatwianie...
Jedyne co udało mi się w tamtym tygodniu dobrze zrobić to ćwiczyć. Tłuszczu jednak nie ubywa bo jakimś cudem uwielbiam sobie robić na złość. Chyba muszę poważnie nad sobą pomyśleć i zdecydować czego na prawdę chcę, a jeśli chcę tak jak myślę, że chcę to JAK TO ZREALIZOWAĆ i nie podcinać sobie skrzydeł przez dawne porażki, z którymi najwidoczniej jeszcze sobie nie poradziłam... Muszę zacząć myśleć jak zwycięzca, nie jak przegrany.

Uporam się z wszystkim, przemyślę, przeanalizuję i wracam do walki. To nie znaczy oczywiście, że mam zamiar teraz przeżerać się na maksa i nic nie robić, albo opuścić bloga. Poprostu nie będę tego tak wzniośle czynić przez chwilę :)

Pozdrawiam wszystkie zwyciężczynie:*

wtorek, 5 czerwca 2012

Treningi na tydzień 4.06. - 10.06

Już się nie mogę doczekać tego bólu mięśni! :) Wiecie co, czasem na prawdę ciężko się zmobilizować do ćwiczeń, w szczególności jak się ma tak zwany "dzień lenia", ale ćwiczenia to niespotykana siła, od razu robią z Ciebie innego człowieka. Każdy trening to sukces!



Czytałam teraz o tej książce Jennifer Hudson "I got this". Nie mam zamiaru jej czytać, ale tak sobie pomyślałam, że kobieta schudła przez rok 40kg, a ja z 10 mam problemy... Chyba czas popatrzeć na to całe odchudzanie z przymrużeniem oka. To nic wielkiego przecież. Rzuciłam papierosy z dnia na dzień, których po 4 latach nieustannego wysysania paczki dziennie myślałam, że nigdy nie rzuce. A tu taki sukces, za to z marnymi 10kg nie mogę sobie poradzić? Na prawdę żenujące.

Na prawdę mam siekę w głowie ostatnio. Moje odchudzanie przypomina mi conajmniej jakąś walkę Dawida z Goliatem, albo Kichota z wiatrakami. Czasem nie ma to sensu, czasem czuję się zwycięzcą, jeszcze innym razem popaprańcem życiowym. Całkowicie niezrównoważona, wymyślająca co chwilę nowe zasady gry, nowe metody, alternatywne źródła uleczenia, badź też wykorzystująca potęge podświadomości. To wszystko towarzyszy mi na okrągło. Mam wrażenie, że się ze sobą sprzeczam, prowadzę jakąś wewnętrzną wojnę domową, nad którą nie jestem w stanie zapanować. Nie rozumiem dlaczego tak ciężko mi siebie pokochać taką, a nie inną. Dlaczego odkąd pamiętam wydaje mi się, że ludzie będą mnie lubić, kochać czy adorować za figurę? Dlaczego gdy jak coś mi nie wychodzi zrzucam to na dodatkowe kilogramy? Jak chłopak mnie nie kocha to przez wagę, jak mnie rzuci to zapewne z powodu tłuszczu. Nie rozumiem fenomanu GRUBYCH SZCZĘŚLIWYCH. Chciałabym, ale nie umiem tego pojąć. Znam kilka takich osób i na prawdę zazdroszczę im nastawienia do życia.

Tyle smętów na dzisiaj, teraz kilka cytatów:

"Nie masz wpływu na otoczenie i innych ludzi, ale to ty sama decydujesz jak będziesz siebie traktować"

"Podążaj za tym co cię uszcześliwia, a wszechświat otworzy ci drzwi, nawet gdyby wydawało się, że w okół są same ściany"

"Zdecyduj czego chcesz - a potem skup się na tym"

" Nie skupiaj się na tym czego nie chcesz bo to też przyciągasz"

"Twoim celem jest to co mówisz, że nim jest. Twoją misją jest misja, którą sam wybierzesz. Twoje życie będzie tym co stworzyłeś i nikt nie ma prawa tego oceniać"

poniedziałek, 4 czerwca 2012

spowiedź tygodnia

Coprawda spowiedź tygodnia opublikowana zostanie dzisiaj, ale jest.

Piękne 5 dni zostało zaniechane podczas weekendu. W napadzie jakiegoś opętania, jadłam i jadłam. Może jest to winą piątkowej całkowicie nieprzespanej nocy, po której moja ochota na słodycze przebiła wszystko. Może tego, że mam słabą wolę, może dlatego że jestem niekonsekwentna, a najprawdopodobniej dlatego, że to jest taki mój zły nawyk, który trzeba w końcu zwalczyć. Nie chcę przywiązywać temu obżarstwu zbyt wielkiej wagi, traktować jako największą porażkę lub zapisywać pod tytułem "przegrana bitwa" czy coś w tym stylu. Nie pomoże mi to na pewno, zacznę myśleć o sobie tylko gorzej i gorzej, w efekcie się poddam. Ujmę to w ten sposób, jest to BŁĄD, zły nawyk, a że obiecałam sobie, że będę z nimi walczyć to moja walka nadal trwa. Było minęło, poddawać się nie zamierzam. Kolejny tydzień przede mną, kolejne wyzwania.

Punkt:
10 - przynajmniej raz w tyg pościć przez 24h - nie został osiągnięty, nie mogłam się zmusić pomimo że cały tydzień próbowałam.
12 - w weekendy jeść mniej - jak wiemy całkowita klapa, w moim przypadku na pewno było więcej
13 - każdy dzień odstępstwa od diety trzeba nadrobić kolejnego dnia - tak też teraz (poniedziałek, wtorek) nakazuję sobie pokutę.
25 - plan tygodniowego białka (zamieszczony kilka notek wcześniej) - zabrakło tylko kurczaka w niedzielę, reszta była
29 - plan ćwiczeń - mój sukces, chociaż niedziela nie mogła być zrealizowana ze względu na moje prace charytatywne to cały tydzień był na prawdę imponujący! :) Jestem z siebie zadowolona pod tym względem.

waga: 72kg (po obżarstwie)
talia: 72cm
biust: 89cm
biodra: 101cm
udo: 58cm
ręka: 29cm

Chociaż waga jest większa to obwody są mniejsze, zapewne zawdzięczam to ćwiczeniom, poza tym mięśnie trochę ważą :)

Pomimo, że to rozlicznie nie przedstawia się jakoś zadowalająco to jestem z siebie w jakimś stopniu dumna. Cały tydzień bólu mięśni, wysiłku ponad normę, zmęczenia i walki mnie zmobilizował. Będę dalej nad sobą pracować i wyzbędę się tych strasznych nawyków. W tym momencie to jest najważniejsze! :)

Pozdrawiam i dziękuję za komentarze :)

sobota, 2 czerwca 2012

SER ŻÓŁTY - moja zmora...

Troszkę miałam zakręcone ostatnie dni, nawyki trochę lepiej trochę gorzej. Jednak dziś dałam całkowicie po bandzie, wstyd się przyznać. Wszystko wyznam w jutrzejszej spowiedzi tygodnia. Trzeba się przyznać do błędów i iść dalej.
Przeczytałam dzisiaj, że kobiety, które prowadza dzienniki odchudzania, zapisują swoje złe dni i te lepsze sprawiają tym, że ich odchudzanie jest 50% bardziej skuteczne.

A tak mimochodem zastanawiałam się ostatnio nad wpływem SERA ŻÓŁTEGO na moje życie... No więc:
- zazwyczaj przez niego łamię dietę (nie przez słodycze czy inne)
- nigdy nie może się skończyć na jednym plasterku
- jak jest w lodówce to słyszę jak do mnie "woła" (ja go nigdy nie kupuję - mieszkam z rodziną)
- mogłabym go jeść tonami (nie potrzebuję do tego chleba)
- od dziecka był moją zmorą
- nawet jak obiecuję sobię, zakazuję, omijam to i tak w końcu go dopadam...

Zawsze myślałam, że on jest taką moją trucizną, złym tłuszczem, którego nie cierpię. W jakimś stopniu tak jest, ale nie jem go aż tak dużo, nie potrafię całkowicie go sobie odmówić, czasem skuszę się na więcej, ale jednak nie czyni mnie on niezdrową jednostką.

Sery twarde są jednym z najlepszych źródeł dobrze przyswajalnego wapnia i białka, chronią więc nasze kości przed osteoporozą a zęby przed próchnicą.
Ser żółty zawiera wapń, potas, fosfor i cynk. 7 gram sera zawiera tyle wartości odżywczych, co szklanka mleka. Dodatkowo ser utrzymuje korzystne ph w jamie ustnej i obniża demineralizację, dzięki temu kamień odkłada się wolniej.

Naukowcy przebadali przede wszystkim sery z dobrych gatunków, takich jak szwajcarski czy chedar. Popularne w Polsce wyroby seropodobne (Wyrób seropodobny od sera żółtego odróżnia wykorzystanie do produkcji tłuszczy roślinnych, mleka w proszku, skrobi pszennej. ), które w promocyjnej cenie 12,99 są sprzedawane w polskich sklepach, nie mają zdrowotnych właściwości.

Należy pamiętać, że sery zawierają dużo soli. Tak więc osoby cierpiące na nadciśnienie nie powinny jeść sera żółtego w nadmiarze. Wadą sera jest również wysoka kaloryczność.

Dlatego też musimy pamiętać, że sięgając po ser nie powinniśmy go zjadać w nadmiarze (ot co).

Ponadto nie powinno się go także spożywać w wersji roztopionej, zawiera wtedy wolne rodniki i pozbywamy go właściwości wpływających korzystnie na nasz organizm. Najlepiej po nim wypić zieloną herbatę :)



Może nie jest to zawrotnie interesujący temat, ale dla mnie ważny :)

środa, 30 maja 2012

W dalszym ciągu się trzymam w postanowieniach, chociaż dziś miałam ciężki dzień, czułam się masakrycznie zmęczona, aż ciut więcej zjadłam, nie wiem czy dużo bo nie licze kalorii już, ale myślę że wszystko w ramach przyzwoitości i umiaru.

Poza tym cały dzień biegania po Krakowie (dosłownie 7h na nogach), dodatkowo trening Ewy (ze 100 razy pomyślałam, że dziś nie dam rady go zrobić, a 101 że oczywiście że dam i dałam), na dobitkę TABATA (no co, planu nie wykonam przez Tabate? a poza tym kto mi tłuszcz spali? no i poszło). Więc choć dziś było na siłę to mam satysfakcję, że się nie poddałam.

Zmęczenie i wszelkie złe humory tłumaczę nadchodzącym za tydzień bronieniem licencjatu. Wymaga to jednak trochę nerwów i przygotowań, ale przecież dam radę jak zawsze :)

Nie wiem tylko... też tak macie że jak już przychodzi co do czego, ostatnia prosta do mety to wam się nie chce? zawsze przed sesją tak mam, cały rok się utyram jak nie wiem i przychodzi ostatni moment, a mi się już nie chce, robię bo muszę, bo kto zrobi jak nie ja...


Rozlicznie z dziś:
9 x NIE
14 x TAK
7 x NIE DOTYCZY

Gorzej niż wczoraj przez wafle ryżowe, ale bez popadania w skrajności, kolejny udany dzień! :)

wtorek, 29 maja 2012

bez weny ale do przodu

Nic wilekiego,
plan realizuję.
wklejam tylko rozlicznie z nawyków i do spania bo strasznie zmęczona jestem...



Tak dodam, że całkiem dobrze mi idzie... aż mi to podejrzane się wydaje.. musze być czujna :)

Pozdrawiam i dziękuję za komentarze, bardzo mi miło jak ktoś coś do mnie napisze, od razu chce mi się bardziej starać :)

Jaka w marzeniach?

"Odkryj jaką jesteś osobą. Wyobraź sobie siebie samą w sali kinowej. Gasną światła. Jesteś sama w ciemności. Czekasz z niecierpliwością, wiedząc, że lada moment pojawi się na ogromnym ekranie trójwymiarowy obraz twojego doskonałego ja, ja, które cieszy się dobrym zdrowiem, rusza się podskakuje z radości, mówi, śmieje się, je, gotuje, żyje zgodnie z wyborami, jakich dokonało. To ćwiczenie pomoże ci w zastanowieniu się nad tym, czy życie, jakie prowadzisz, odpowiada ci, czy jesteś w rzeczywistości tą samą osobą co na ekranie. Kreując nasze własnie marzenia, przestajemy spełniać cudze oczekiwania i zaczynamy wierzyć w to, że możemy dokonać zmian w naszym życiu."

A jaka ja jestem w tym kinie?






Taka jestem!



Tak dla mnie. Czas się rozliczyć z dnia wczorajszego:


Ogólnie dobrze mi poszło :) Jestem zadowolona i dumna z siebie! :D Chociaż ostatnio miałam lepsze wyniki z nawyków, ale pracować nad sobą wciąż będę!

niedziela, 27 maja 2012

Plany

Dziś piękny dzień, 70,6kg!!
Od rana przy kompie z pracą... ale w międzyczasie stworzyłam plan treningowy na następny tydzień, muszę jeszcze siłownianą garderobę odświeżyć i jestem READY :)



Rozpiska obejmuje również mniej więcej produkty jakie powinnam zjeść:



Umieszczam bo to kolejna rzecz do rozliczenia w moim przypadku. Stwierdziłam, że jednak rozliczać będę się w NIEDZIELĘ z tygodniowego planu.

Jeszcze kilka motywujących mnie cytatów z książki "Sztuka umiaru":

"Po jedzeniu nie czujemy się szczęśliwsi"
"Jeśli złe nawyki są drugą naturą to dobre też mogą się nią stać"
"Jeśli nie znamy uczucia głodu, nie doznamy również sytości"
"Samokontrola i dyscyplina to najcenniejszy skarb. Czujesz się wolna niezależna, samodzielna, lepsza i masz przekonanie, że potrafisz wszystkiemu sprostać."
"Kiedy chcemy osiągnąć w życiu swoje cele, musimy być wierni naszym wyborom i konsekwentnie przy nich trwać"
"Proste życie jest wolne od potrzeby luksusu..."
"Człowiek jest kowalem właśnego szczęścia, jak i rzeżbiarzem własnej udręki"
"Szukaj perfekcji w umiarze, wstrzemięźliwości. To tam ją znajdziesz"
"Żyć wykwintnie i elegancko oznacza nie spieszyć się, określić priorytety w życiu i skupić energię na rzeczach najważniejszych, tak aby nie obciążać niepotrzebnie umysłu."

piątek, 25 maja 2012

Fitspo

Zamieszczam inspirujące mnie brzuszki :) Od razu widać co chcę mieć na swoim, nie za dużo nie za mało... a tak idealnie :)












A to tak, żeby czasem się nie poddawać :)



Staram się żyć na tym wywarze z porów, ale pomimo że go piję to jem, nie dużo, ale jednak. Jakoś jak się całkowicie głodzę to czuję się jak dawniej... bezsensu.

Nie uwierzycie, ale moja nowa waga zupełnie inaczej liczy kilogramy... niestety na moją niekorzyść. Dziś rano: 71,3kg. Ale nie przejmuję się, niebawem zapomnę że kiedykolwiek tyle było.

Pozdrawiam serdecznie :)

środa, 23 maja 2012

waga

Dziś pierwszy dzień, na luzie, bez frustracji staram się wprowadzać nowe nawyki.
Może nie jest idealnie, ale będzie. Przynajmniej o tych zasadach myślę i dostosowuje się jak mogę, będzie coś z tego :)

Bilans z dnia dzisiejszego zamieszcze jutro.
Od jutra też ze 2 dni na wywarze z porów w celu zmniejszenia żołądka  (jak zalecali w książce).

Dziś zgrzeszę - piwko na krakowskim rynku (w sumie jest w zasadach to bez grzechu).

Kupiłam wagę elektryczną, aby codzienne, co do grama kontrolować sprawę. Ta, którą posiadałam do tej pory z gramami nie miała nic wspólnego.



Oto ona - nowa, piękna, niedroga (51zł):

                                                                    

                                                                          ********
(rozliczenie z dnia)
1. T , 2. N, 3. T, 4. N, 5. T, 6. T, 7. N, 8. N, 9. T, 10.-, 11. N, 12. -, 13. - 14. T, 15. N, 16. T, 17. - 18. T, 19. N, 20. T, 21. N, 22. T, 23. T, 24. T, 25. -, 26. N, 27. T, 28. T, 29.-, 30. N

14 x TAK
10 x NIE
6 x NIE DOTYCZY

Jak na pierwszy dzień nie jest źle, ale to NIE też nie wynika z całkowitego niedostosowania się, poprostu tak wyszło. Uważam ten dzień za sukces i liczę, że będzie tak dalej.

Teraz 2 dni na wywarze z porów! ehh... dyscyplina - radość i satysfakcja! Dam rade, a po tym będę się czuła lekka, mniejsza i pewniejsza siebie! :)

wtorek, 22 maja 2012

60 dni nowych zasad!

Przeczytałam książkę, zainspirowała mnie.

Postanowiłam, że już nie będę się odchudzać tylko wprowadzać właściwe nawyki w stylu życia. Codziennie będę odnotowywać wykonanie kolejnych podpunktów, takie rozliczenie z mojego przestrzegania nowych zachowań. Nie będę się też mścić na sobie jeśli coś nie zostanie w danym dniu zrobione tak jak powinno. Najważniejsze, żeby moje życie ogółem przypominało to wymarzone i żeby był to proces "na zawsze". 
Rozliczenie będzie też odnotowywane co tydzień w piątki wieczorem z założeń narzuconych na okres tygodnia.




Myślę, że powoli uda mi się to wszystko wprowadzić w życie. Lepiej wolno i konsekwentnie, a nie jak do tej pory w myśl "wszystko albo nic".

Jednak uważam, że powinnam dać sobie jakieś ramy czasowe. 60 dni. Do tej pory chcę mieć wszystko na TAK w rozliczeniu codziennym i tygodniowym.
Oczywiście po czasie 60 dni, jeśli jakaś zasada nie będzie mi odpowiadać to mogę ją zmienić lub zmodyfikować. Najważniejsze, żebym była przy tym wszystkim szczęśliwa :)

Nie robię żadnych odniesień jeśli chodzi o cele związane z wagą, ponieważ zakładam, że waga sama zacznie spadać.

Trzymajcie za mnie kciuki! Tym razem WYGRAM!

piątek, 18 maja 2012

Prawie obżarta...

Dziś dzień zaczął się całkiem przyjemnie, wstałam wcześnie bez żadnych złych symptomów, zjadłam śniadanie, od razu zaczęłam pracować na studia (piszę pracować bo moje studia w mniejszym stopniu polegają na nauce, raczej na rozwoju zdolności).
Dzień minął w miarę ok, ale od popołudnia zaczęło się... kukanie do lodówki... a może to, a tu tyci tyć... aż czuję że brzuszek się zaciąża. Godzina 19:00, a Ty myślisz.. lodówka!!!

Nagle wszystkie Twoje marzenia nie są ważne, wszystko jest do d... "i tak za dużo zeżarłam to co mi tam", " i tak będę gruba, cały czas myślę o tym żarciu, jestem jaka jestem, nic mi nie pomoże" i tak dalej... wszystko to składa się na odwiedziny w LODÓWCE.

Naszczęście w drodze do niej udało mi się przezwyciężyć siebie i opamiętać. Ale tym razem moje ockniecie się z transu nie jest wynikiem wielkiej wiary, tym razem zadziałała siła woli.

Kupiłam książkę, o której już długo myślałam "Sztuka umiaru" Dominique Loreau, może ona pomoże mi odzyskać wiarę, bo robienie czegoś bez entuzjazmu i efektów tylko po to, że tak się robiło całe życie na prawdę nie jest budujące i mobilizujące.

Mam nadzieję, że ta książka będzie lepsza od Allena Carr'a "Jak zrzucić zbędne kilogramy", przyznaję że metoda EASYWEAR dotycząca palenia papierosów mi pomogła i liczyłam na to samo czytając drugą jego książkę, niestety sukces się nie powtórzył, a ja jak zostałam ze swoimi kilogramami tak jestem.
Allen proponował jedzenie tylko jak się jest głodnym (dobre, ale czasem nie działa) i weganizm. Owszem nie jestem fanką mięsa, nie lubię tego smaku, ale nabiał jest dla mnie czymś bez czego ciężko mi żyć i chociaż jego założenia są słuszne i rzeczywiście człowiek zanim zszedł z drzew odżywiał się tylko roślinami - zgodnie z naturą, a nie przetworzonymi produktami bądź też biednymi zwierzętami to jakoś mam wrażenie, że na prawdę aby być weganinem trzeba wiedzieć więcej niż ja, dysponować bogato wyposażoną lodówką i na dodatek nie mieć wypatrzonego sposobu odżywiania. Tak więc weganizm, trochę ze strachu, trochę z wygody odrzuciłam jako myśl przewodnią mojej diety i dalej szukam guru (na marginesie: kiedyś był nim Dukan - dopóki nerki się nie zbuntowały).

Bilans na dziś:
- 1550 kcal
- Tabata trening

czwartek, 17 maja 2012

Treningi

Od wczoraj nic wiele się nie zmieniło. Waga i obwody takie same :)

Od 2 tygodni ćwiczę z Ewą Ch. - zachwycona efektami innych odchudzających się, po wilokrotnym odwiedzaniu strony i fb pani Ewy, stwierdziłam, że warto spróbować. Dotąd nigdy nie ćwiczyłam z video zawsze siłownia, karate, bieganie, siatkówka, sama sobie... ale video? No cóż, nie żałuję tego kroku tymbardziej, że odkąd skazałam się na bezrobocie moja sytuacja finansowa uległa całkowitemu pogorszeniu i mój "luksus" zwany "siłownią" będzie musiał poczekać.
Ćwiczenia Ewy są dla mnie całkowicie przystępne, polubiłam ten trening. Obawiam się jednak że 4 tyg. to dla mnie za mało na TOTALNĄ METAMORFOZĘ, pomimo że ćwiczę przynajmniej 5 razy w tygodniu i jem do 1500 kcal w kilku zdrowych porcjach to nie widzę jakiegoś rewolucyjnego spadku wagi, a umięśniony brzuch pod tłuszczem zawsze miałam. Ale przynajmniej czuję się szczęśliwsza jak zawsze po treningu.

Ostatnio znalazłam też inny trening, który postanowiłam realizować, TRENING TABATY.
W skrócie: ćwiczysz 4 min, ale na zasadzie interwału.
20 sek. ćwiczeń cardio na 100%  i 10 sek. przerwy i tak 8 razy.
Dopóki czarny pot cię nie zaleje, a Twoje mięśnie nie będą krzyczeć z bólu. Może Ci być słabo, możesz po tym leżeć jak kłoda, ale o to chodzi, bo po tym treningu dalej spalasz kalorie. Można biegać, skakać na skakance, jeździć na rowerze i wszystkie inne cardio, byle szybko, byle na 100%.
Trening wymyślony dla sportowców, ale podobno rewelacyjnie działa na grubasków. Podkręca metabolizm i spala tłuszcz.
No cóż - zobaczymy, oby tak było.

Jak na razie zrobiłam to 2 razy. 1 x skiping w poniedziałek, a 2 x przysiady we wtorek. Niestety wczoraj i dziś odpuściłam ponieważ mam kosmiczne zakwasy, tylko ręce są jeszcze sprawne. Treningi z Ewą dosłownie kaleczę od 2 dni, żeby znowu zrobić dobrze Tabatę muszę się trochę podkurować.

Swego czasu dużo biegałam, muszę do tego wrócić, bo w sumie to moje ulubione cardio.

Na prawdę tęsknię za siłownią :)

Wiecie co jest najgorsze? Jestem bezrobotna, a nie mam na nic czasu, cały czas coś robię, tu jakieś zlecenie, tu coś za free, tu studia, tu zjazd i tak dni lecą, nie wiem kiedy, a treningi dosłownie wciskam w harmonogram. Nie wiem gdzie tu sens?


 Bilans na dziś:
- trening z Ewą
- 1200 kcal
- 0,5 l wody + 220 ml soku pomidorowego + 220 ml soku z marchewki i jabłka
+ 440 ml zielonej herbaty + 660 ml kawy (!) = 2040 ml (kawy nie umiem odpuścić)

Fitnessinspiro:


środa, 16 maja 2012

Przywitanie

Witam,
dopiero zaczynam blogowanie, ale temat jest mi ogólnie znany.

Początki odchudzania datuję na 9 rok mojego życia (oczywiście całe dzieciństwo narzekałam na tuszę, aczkolwiek jak patrze na zdjęcia teraz to sama skóra i kości, tylko wyższa 2 głowy od innych). Dobrze wtedy zaczęłam, postawiłam na sport, morderczy bo morderczy, ale jak sądziłam było warto.
W wieku 11 lat moje postrzeganie odchudzania nieco się zmieniło, a właściwie drastycznie. Nagle weszłam na wagę, zobaczyłam że jest trochę za dużo i przestałam jeść. Szybko wtedy chudłam, szkło jak nie wiem, ale do czasu.
Na przestrzeni lat było gorzej i gorzej. Próbowałam na różne sposoby. Sport: siatkówka, bieganie i katowanie się dietami, głodówkami i tak dalej, nic nie przynosiło długotrwałych efektów.
16 lat - 72kg (175cm) - znowu dieta. W końcu zmobilizowałam się całkowicie i w ciągu 3 miesięcy schudłam do 53kg. Tak, było to dla mnie szczęście nieludzkie. Jednakże za takie efekty zazwyczaj się płaci - albo nie jeść aż do śmierci, albo jo jo. W moim przypadku wyszło to drugie.

Następne 2 lata any, proany, depresji i głupoty totalnej.
Aż w końcu wyleczona czasem i mądrzejszym spojrzeniem na sprawę wyszłam z tego.

Niestety kolejne 4 lata choć upłynęły radośnie i bez despresji (za to z paczką papierosów przy tyłku) przyniosły mi kolejne fale upadków i wzlotów. W tym samym miesiącu potrafiłam ważyć 63 i 72...
Byłam już na wszystkim i "Kapuściana" ,  i nie mieszania, MŻ, 1000 kcal, Dukana i co tam jeszcze wynalazłam. Najczęściej jednak byłam na swojej. Przez tyle lat nauczyłam się co lubię, wiem jak i co jeść i byłoby mi z tym całkiem dobrze, gdyby nie to, że na przestrzeni czasu, jedzienie zostało wyniesione do sacrum, mój organizm zrezygnował z pozbywania się jakiegokolwiek tłuszczu i kg, metabolizm też dość często szwankuje, piasek na nerkach, niedocukrzenie i niedoczynność tarczycy robią swoje. A na dodatek... NIEKONSEKWENCJA i NIECIERPLIWOŚĆ całkowicie mi przeszkadzają.
Potrafię być na diecie, obeżreć się, a potem znowu być na diecie. Czasem silna wola gdzieś umyka. Myślę jednak, że te małe uchybienia mój organizm mógłby w jakiś sposób przezwyciężyć i nie tyć, jednak ja już nie jestem osobą, która właśnie modli się aby jej pierwsza w życiu dieta poskutkowała.
Już zrobiłam wszystko, żeby mój organizm żył swoim życiem i miał mnie gdzieś. Chciałabym to odbudować. Przyznam, że pomimo mojej wiedzy, albo nie wiem jak, albo nie wierzę że można. Ale chcę, będę walczyć!

Tytuł bloga - fitness styl... dlatego że właśnie taki tryb życia chcę prowadzić, pomimo tego co jest. Kocham siłownie, bieganie, poszukiwanie treningów, wymyślanie swoich. Ale to za mało. Chcę więcej, chcę to widzieć i czuć. Mam dość obecnego pseudofitness stylu.

Zaczynam:
wzrost: 175 cm
waga: 70 kg
talia: 74 cm
biust: 91cm
biodra: 102 cm
udo: 62 cm
ręka: 28 cm
BMI: 22,9

tak oto jest: